wtorek, 21 września 2010

Sport w wielkim mieście

Już przed przyjazdem do Vancouver słyszałem, że tutejsi mieszkańcy są bardzo zoorientowani na uprawianie sportu. Z moich obserwacji wynika, że szczególny prym na ulicach  miasta wiodą biegacze. Żeby takowych zobaczyć, nie musiałem daleko szukać, gdyż nawet w domu w którym mieszkam na trzyosobową rodzinę przypada ponad dziesięć par butów do joggingu. Jednak Vancouver znane jest przede wszystkim z jednego typu sportowców. Typowy obrazek dla miasta to biegacze w koszulce z lycry i butach marki Asics lub New Balance. Obserwując jak wieczorami wybiegają ze swoich apartamentowców można odnieść wrażenie, że są to ludzie o bardzo skrupulatnie przemyślanym życiu, w którym każda czynność jest dokładnie przemyślana, zaplanowana i zapisana w notesie. Podejrzewam, że faceci pasujący do tego profilu chodzą do pracy w firmowych garniturach, a podczas biznesowego lunchu wymieniają się szczegółowo zaprojektanymi wizytówkami. Kobiety wyglądają na takie które mają fetysz na buty z kolekcji Christiana Louboutin i torebki od Chloé, a spać kładą się w jogurtowych maseczkach na twarzy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tacy "ludzie od linijki" mają raz w tygodniu zarezerwowaną wizytę u psychologa i dwa razy u kosmetyczki. Są to wyspecjalizowani branżowcy, którzy żeby znaleźć swoje miejsce w biznesie uczęszczają na kursy poprawnej intonacji, a także dopracowują do perfekcji wygląd swojego podpisu. Patrząc na nich, w oczy rzucają śnieżnobiałe amerykańskie uśmiechy i doskonale dopracowana opalenizna. Sądzę, że do takiego życia trzeba być przygotowywanym już od samego początku; zrobić dobry college, wyprostować zęby i znać odpowiednich ludzi.
Wracając do joggingu, spełnia on w całej tej zabawie rolę wisienki na torcie. Pozwala "ludziom od linijki" mieć świadomość, że nie dość, iż są świetnie wykształceni, zamożni, atrakcyjni i dobrze ubrani, to jeszcze do tego wszystkiego mają idealnie zadbane ciała. Ciekawe czy spełniając wszystkie powyższe kryteria czują się jak Übermenschen dla których wrota nieba otwierają sam Adonis i Afrodyta.

Abstrahując od tych nieskazitelnych postaci, warto dodać, że jest tutaj także dużo innych biegaczy. Widać po nich, że reżim treningowy który sobie nałożyli to nie przelewki i naprawdę wylewają oni z siebie siódme poty. Wystarczy spojrzeć z jaką intensywnością biegną po wzniesieniach Vancouver lub zaliczają kolejne okrążenia dookoła Stanley Parku położonego na wyspie usytuowanej w centrum miasta.

Oczywiście nie samym bieganiem Vancouver żyje. Wczoraj wieczorem, gdy stałem w kolejce do klubu, poznałem grupkę młodych osób należących do klubu sportowego tutejszego uniwersytetu. Jeden chłopak trenuje jazdę na bobslejach, drugi wybrał skok wzwyż, ich koleżanka uczęszcza na program z gry w golfa, no a na dokładkę, kolejna dziewczyna specjalizuje się w snowboardowym half-pipe.
Cóż za możliwości!
Mógłby sobie człowiek zadać pytanie: "gdzie ja się urodziłem skoro, gdy trenowałem w klubie piłkarskim, to na jednej czwartej wielkości zabłoconego boiska biegało nas momentami za piłką czterdziestu?"
Ale w sumie, po chwili zastanowienia, przypomina mi się, że było to szczere szczęście i najprawdziwsza radość. Poza tym, z tego co widziałem, warunki idą ku lepszemu i boisk już polskim dzieciom nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz